12/29/2012

Sekret "Sekretu" i eksperyment, który nigdy nie zaistniał




" Sekret jest jednym z siedmiu praw, decydujących o osobistym sukcesie. 
Fragmenty Sekretu odnaleźć można w ustnie przekazywanych opowieściach, literaturze, religiach i filozofiach, istniejących na przestrzeni wielu wieków. 
Po raz pierwszy jednak wszystkie kawałki Sekretu złożono w całość, niesamowitą rewelację, zdolną zmienić życie każdego, kto po nią sięgnął. 
Dzięki tej książce nauczycie się, jak wykorzystać Sekret w każdym aspekcie swojego życia, by zdobyć szczęście i pieniądze, trwając przy tym w dobrym zdrowiu i przyjaźni dla wszystkich. 
Sekret zawiera mądrości współczesnych nauczycieli - mężczyzn i kobiet, którzy dzięki niemu mogą teraz opowiadać o swoich własnych niezwykłych dokonaniach: 
przezwyciężaniu nieuleczalnych dolegliwości, zwalczaniu życiowych przeszkód i osiąganiu tego, co dla wielu wydaje się niemożliwe."

Ta piękna wizja świetlanej przyszłości tkwi w małej, kilkudziesięciostronnicowej książce, możliwej do nabycia za przystępną ceną. Czemu zatem nie jest ona rozpowszechniania w bibliotekach, przytułkach dla bezdomnych (niech sobie dom myślami przyciągną), szpitalach (samouleczenie też jest możliwe!), szpitalach psychiatrycznych (wygoń z myśli schizofrenię to będziesz zdrowym i szczęśliwym człowiekiem), McDonaldach (przyciągnij myślami frytki, po co masz je kupować!)?
Według obietnic autorów życie po przeczytaniu tej książki ulega całkowitej przemianie. Przeczytałam.
I co? No nico, jestem nadal tak samo humorzasta, zdystansowana do świata, nadal posiadam wady, które posiadałam do tej pory, objętość mojego portfela wcale nie rozrosła się do horrendalnych rozmiarów (a raczej uległa pomniejszeniu, bo książka nie była, niestety, z poświątecznej przeceny), a lista marzeń do realizacji nadal pozostała długa. Czy mam aż tak wielkie problemy z ujarzmianiem własnych myśli czy problem dotyczy czegoś innego?
 Jako kontrargument przytoczę fragment książki, na którą wydanie comiesięcznych oszczędności jest o wiele lepszą inwestycją niż wydanie ich na "Sekret" (dzięki Bogu, mamy Allegro i możliwość szybkiego pozbywania się rupieci intelektualnych). Mianowicie, Richard Wiseman, autor "59 sekund" pisze:
"Według niektórych autorów, w 1953 roku zespół badaczy przeprowadził eksperyment ze studentami ostatnigo roku Uniwersytetu Yale, których poproszono o zapisanie celów, jakie chcą osiągnąć w życiu. 20 lat później, naukowcy odnaleźli osoby biorące udział w eksperymencie i okazało się, że jasno sprecyzowane cele życiowe miało 3 % badanych oraz, że właśnie oni zgromadzili majątek przewyższający majątek pozostałych 97 % uczestników razem wziętych. (...) Jest tylko mały problem- według wszelkich danych taki eksperyment nigdy się nie odbył. (...) Podobne legendy od lat trafiają do współczesnych umysłów i w wielu wypadkach mogą ograniczać szanse osiągnięcia wyobrażanego celu. Co gorsza, takie porażki często sprawiają, że ludzie przestają wierzyć, że mają jakiś wpływ na swoje życie. (...) Czy droga do szczęścia rzeczywiście miałaby polegać na wypieraniu negatywnych myśli?"

Jak pisał Dostojewski:

"Spróbuj nie myśleć o niedźwiedziu polarnym, 
a wkrótce się przekonasz, 
że przeklęte zwierzę co chwila przychodzi ci do głowy"

"Sekret" zaleca koncentrowanie się na pozytywnych myślach i unikanie negatywnych wizji przyszłości. Gorzej, jeśli nagle nasze optymistyczne myślenie się.. zniedźwiedzi :)

12/18/2012

Śmiech po końcu świata

Zdjęcie z/ Photo from: http://oasisbiblico.com

Na pewno słyszeliście (chyba, że stronicie od telewizora, komputera, radia, gazet i większych zbiorowisk- choć i wtedy nie dałabym na to gwarancji). Jeszcze tylko trzy dni i znikamy z powierzchni Ziemi. Wieści o tych drastycznych wydarzeniach już nieraz obiegały świat. Jednak ten koniec świata jest chyba jednym z najgłośniejszych i najhuczniej obchodzonych. Dlaczego? Zakończenie cyklu trwającego, według majańskiego systemu, 5125 lat, prowadzi do przebiegunowania Ziemi. Co to oznacza w praktyce? Bałtyk i inne morza/oceany zalewające miasta, anomalie grawitacyjne i inne apokaliptyczne zjawiska. Pomimo zapewnień NASA, że nasza planeta jest naprawdę spoko, skoro radzi sobie z wielkim powodzeniem od czterech miliardów lat (pomimo tego, że niemalże od samych początków dajemy jej nieźle popalić), media nadal podsycają nastroje społeczne. 
Ten temat wywołał u mnie nieco inny rodzaj rozmyślań. Mianowicie, jeżeli rzeczywiście kiedyś miałoby to nastąpić- lub nawet nie sam koniec świata, ale koniec naszych jednostkowych żyć- co byście chcieli zrobić?
Pojechać tam, gdzie zawsze chcieliście, ale nie było na to nigdy czasu i pieniędzy? Zrobić coś szalonego? Czy zwolnić, napić się gorącej kawy i włączyć ulubioną muzykę? Wolelibyście w naprędce zrobić przyspieszony kurs życia i zrealizować choć część ze swoich marzeń w przyspieszonym tempie czy pójść w stronę odwrotną- włączyć "slow motion", rozkoszować się w chwilą i po prostu Być, obecnie i świadomie- pierwszy raz od dłuższego czasu?
Przeżyliśmy już tysiące końców świata. I my, i ci przed nami, ci, co po nas także zapewne przeżyją niejeden. Pomimo całej rozdmuchanej otoczki, wydobyłam małą drobnostkę na światło dzienne- po pierwsze, jeszcze mam tyle do zrobienia! Tysiące zamiarów, pomysłów i pragnień, które ciągle odkładam na półkę. Szkoda, że doba ma tylko 24 godziny, bo jedno życie to chyba za mało. A po drugie, cieszę się, że już wiem z kim chciałabym spędzić koniec świata, jeśli miałby nastąpić.
 A Wy? :)  

12/11/2012

Zainfekowani pozytywnym nastawieniem.

                                              Photo from: http://positive-notes.tumblr.com/

Wyobraź sobie, że masz dwa scenariusze do wyboru. Przejdźmy do próbnej wizualizacji pierwszego z nich:
Jest rano. Cisza i poranny zmrok za oknem, nierozświetlony jeszcze promieniami słońca. Otwierasz oczy, przeciągasz się i myślisz "Cholerne poranki, znów trzeba wstać, wyślizgnąć się spod ciepłej kołdry i udawać, że poranne wstawanie jest moim hobby". Zaparzasz kawę, jednocześnie wkurzając się w myślach, że na dnie opakowania widać już prześwity, co jest jednoznaczne z tym, że w drodze powrotnej do domu musisz wstąpić do sklepu i nadłożyć drogi. Trzeba kupić także chleb, bo skończył się już wczoraj wieczorem, zatem pozostaje śniadaniowanie w postaci kawy na pusty żołądek. A kawa jak zwykle wyszła za mocna, co zaowocowało niemiłosiernym bólem brzucha. Klnąc pod nosem, drepczesz do łazienki i szybko przemywasz twarz zimną wodą. Niestety, zaczerwienione od niedosytu snu oczy nadal pozostały w niezmienionym stanie- jedynym uzyskanym efektem jest to, że zaczynasz się telepać jak ratlerek. Pół godziny później jesteś gotowy do wyjścia z domu, choć nie do końca, bo czekając na windę przypominasz sobie o tysiącu rzeczy, których w pośpiechu nie spakowałeś do plecaka... Mogłabym ciągnąć tą pesymistyczną historyjkę dalej, ale chyba już jesteśmy wszyscy dostatecznie nią znużeni. Czas zatem na wizualizację number two:
Otwierasz oczy i spoglądasz na wciąż pogrążony we śnie, pełen ciszy poranek. W większości okien nie można odnaleźć nawet krzty żarówkowego światła- wszyscy jeszcze są pogrążeni w eksplorowaniu, przez sen, swojej podświadomości. Skrzące się płatki śniegu powoli osiadają na szybie. Wstajesz zauroczony tym widokiem, po czym odkrywasz, że jedynym, co ci pozostało do zjedzenia na śniadanie jest kofeina. To nic, pobliski sklep jest już czynny- dodatkowo, załapiesz się na świeże, pachnące i jeszcze ciepłe pieczywo. Wybierasz swoje ulubione, choć jest nieco droższe od wersji standardowej, w myśl tego, że życie jest za krótkie, by marnować czas na kiepskie jedzenie. Przy okazji kupujesz kawę. Wracasz do domu, i przy dźwiękach świątecznych piosenek jesz nieśpiesznie, rozkoszując się każdym kęsem. Powoli idziesz do łazienki, ziewając po drodze. Patrzysz na siebie w lustrze i uśmiechasz się pod nosem, bo wiesz, że idziesz do pracy, którą kochasz i współpracowników, których lubisz.Wychodzisz z domu, twoje oczy błyszczą, a mijający Cię, smutni przechodnie uśmiechają się na Twój widok (nie, nie wszyscy, ale znaczna większość).
Akcja powoduje reakcję. Dobre myśli napawają pozytywną energią, którą czuć. Jeśli nie jesteś o tym do końca przekonany spróbuj zwykłego, krótkiego testu: rozmawiając z kimś, uśmiechnij się od czasu do czasu. Gwarantuję, że neurony lustrzane rozmówcy zaktywizują się na tyle mocno, że odpowie Ci tym samym. No, chyba, że rozmawiasz z szefem wkurzonym o to, że miałeś coś zrobić na wczoraj. Lub z dziewczyną, której smutna mina notorycznie przypomina Ci o tym, że zapomniałeś o Waszej rocznicy. Nie ma teorii sprawdzającej się w stu procentach przypadków, bo inaczej my musielibyśmy być w stu procentach takich samych. Ale sprawdzalność tego, że dobre myśli i czyny do nas wracają jest wyższa od przeciętnej, zatem, dlaczego nie spróbować już dziś ? :)